wtorek, 4 września 2018

      Wodowanie wnuczek II


Nauczeni zeszłorocznym doświadczeniem zdecydowaliśmy, że należy na Mazury zabrać obie wnuczki, ryzykując nieuchronne bitwy w rodzinie. Starsza, która po zeszłorocznych wakacjach uważała się za wilczycę jeziorową, zaprosiła swoją serdeczną przyjaciółkę. Ryzyko nie było duże bo znamy tą dziewczynkę z narciarskich wyjazdów jednak zażądałem by zapraszająca uzgodniła to z rodzicami.  W  efekcie załoga urosła o kolejne dwie osoby. O trzy, bo mama wnuczek także miała dołączyć. trzeba było poszukać odpowiednio dużej łódki, nie powalającej jednak budżetu. Stanęło na ośmiometrowym Twisterze. Do floty dołączył mój syn z żoną i przyjaciółmi. Przy okazji liczba małolatów wzrosła do czterech panienek w różnym wieku. Punktem startu był Ryn. Nie udało się znaleźć identycznej łódki więc drugą było Tango 780 Różnica 20 cm okazała się jednak znacząca.  Tango okazało się bowiem drugiej, a może i trzeciej świeżości, Droga na Mazury odbyła się w ulewnym deszczu.  Na miejscu było nieco lepiej co pozwoliło odebrać łódki i zaokrętować się na nich.  Następnego dnia ruszyliśmy przy mżącym kapuśniaczku w drogę. Kuba zażyczył sobie  zaliczenia kanałów więc za cel ustaliliśmy Zielony Gaj nad jeziorem Kotek Wielki.  Dla niewtajemniczonych, jest to  niewielkie, otoczone trzcinowiskiem bajoro i zawsze budziło moje zaciekawienie czy istnieje jakiś Mały albo przynajmniej Zwyczajny Kotek. 

Nasz Twister, imieniem As, okazał się sprawnie żeglującą łódka na której wszystkie urządzenia działały a i szybkość osiągana przy umiarkowanym wietrze sięgała wg GPS do 5 węzłów.
Ponieważ w roli rodzica występował  Michał,  kładzenie i stawianie masztu nie sprawiało problemów. Zielony Gaj jest dość ciasną ale dobrze zorganizowana przystanią. Dodatkowo działa tu przyzwoita restauracja oraz nieźle zaopatrzony plac zabaw dla dzieci, więc nasze małolaty nie nudziły się.  

Plan na następny dzień przewidywał dotarcie do Popielna na Śniardwach. Po wyjściu na Tałty zrobiliśmy zakotwiczoną tratwę i chętni mogli zażyć kąpieli. Oczywiście nie można było uniknąć postoju w Mikołajkach, Z założenia na drobne zakupy i lody ale wrzaskliwy jarmark  spowodował, że zmitrężyliśmy tu kilka godzin.  Ostatecznie pod słabymi powiewami z południa doczołgaliśmy  się do Przeczki skąd zrzuciwszy pychę z serca dopłynęliśmy  na motorku do Popielna,  w którym Kuba już trzymał dla nas miejsce. W Popielnie istnieje małe muzeum przyrodnicze, w którym dzieci mogły np pomiziać się z bobrem.

Kolejny etap prowadził przez Bełdany do stanicy Korektywa w Piaskach.  Wiatr w zasadzie z zachodu byłby nawet sprzyjający, ale jak to na Bełdanach wiał raz z południa, raz z północy a przeważnie z nikąd. Generalnie słabiutko dzięki czemu lżejsze Tango  poruszało się sprawniej. Ostatecznie trzeba się było przeprosić z motorkiem. Nie wiedziałem, że Korektywa jest tak wielkim portem.  Dla gości przeznaczone nadbrzeże na samym końcu portu, na dodatek na tak płytkiej wodzie, że trzeba było ponieść całkowicie zarówno miecz jak i ster. Tu nastąpiła roszada w załodze bo Miśka zastąpiła Marta. Misiek od tej pory miał penetrować okolicę na rowerze i na łódkę wracać tylko na biwaki.

Powrót z Korektywy był równie  leniwy jak dzień poprzedni. Ostatecznie na nocleg wybraliśmy Popielny Róg, na styku Mikołajskiego ze Śniardwami. Niegdyś był tam zagospodarowany biwak, po którym zostały już tylko rozpadające się pomosty. Jeden był nawet wolny ale płytkie podejście znowu wymagało podniesienia wszystkiego co pod dnem. Dziewczynki zbierały muszelki i kąpały się przy słonecznej pogodzie.

Tym razem nie zatrzymywaliśmy się w Mikołajkach i pożeglowaliśmy wprost do przystani Zanzibar na Tałtowisku.  Wiatr  dopisał i nareszcie można było się nacieszyć żeglowaniem. Przystań w Zanzibarze jest dobrze zorganizowana a bosman nie ogranicza się do zbierania pieniędzy i gospodaruje miejscami  postojowymi pomagając  ustawiać cumujące łódki. Niestety - znowu bardzo płytko.

Piątek czyli ostatni dzień żeglugi.  Żwawy wiatr pozwala nacieszyć się żeglowaniem więc trochę czasu mitrężymy halsując w przypadkowych kierunkach. Przez Ryńskie wypada nam fordewind.  Wyprzedzamy spory jacht płynący majestatycznie "na motyla". My zygzakujemy baksztagami co potwierdza moją wiedzę o wyższości takiej taktyki. Końcówkę jednak i my przepłynęliśmy  na motyla.  Wreszcie motorek i cumowanie na naszym miejscu w ośrodku GAT.  

Część bagaży wynosimy już tego dnia do samochodów. Resztę porządków dziewczyny ( te duże ) robią rano na taki błysk, że odbierający jacht nawet nie wchodzi na pokład tylko pyta, czy były jakieś szkody. Skoro nie było, to zwraca kaucję i w drogę do domu. Łódka była fajna ale cokolwiek za ciasna dla takiej załogi. W każdym razie do spania.


Komentarze (1):

16 września 2018 11:41 , Blogger nigdy nie mów nigdy pisze...

fajna trasa- lubię ją

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna